Bez tytułu
Boże wybacz, wybacz mi i dodaj mi sił... Pomóż.
Wiem jestem durną panikarą, która robi z igły widły. Przepraszam moje kochanie:*
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 |
09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
Boże wybacz, wybacz mi i dodaj mi sił... Pomóż.
Wiem jestem durną panikarą, która robi z igły widły. Przepraszam moje kochanie:*
Dni wypełnia szczęście, dobro i radość. Ale bez zbędnego lukru i słodyczy. Bez różowego, słodkiego przybrania.
Czasem zastanawiam się czemu ludzie nie mówią o tym co ich boli otwarcie. A przecież jeżeli kogoś przypadkiem skrzywdziłam wolałabym wiedzieć, że to zrobiłam. Chciałabym wiedziec, że ktoś poczuł się urażony zraniony. Wolałabym mieć jasną sytuację, ale większość ludzi nie zdobywa się na mówienie mi nigczego. Wiem, że czasem lepiej coś przemilczeć, alke czy można milczeć zawsze... Kontakty między ludzkie to trasa pełna wielu, ostrych i niebezpiecznych zakrętów.
Pierwszy raz od dawna cisza nie była oznaką, że jestem sama.
Magiczna cisza gdy słowa są niepotrzebne, zbędne a wręcz przeszkadzają. Mogłabym tak siedzieć godzinami, nie zwracając uwagi na wskazówki zegara, które mimo wszytsko nie zatrzymały się. Dla mnie czas stanął w miejscu. Życie zamarło, nieważne było nic... To co będzie jutro, to co było wczoraj. Szczęście wydobywające się z każdej minuty. Każda sekunda wykorzystana do końca i wrażenie, że nic tego nie zakłóci. Krystaliczna cisza bez złowrogości. Najpiękniejsza cisza jaka może zaistnieć między kobietą a mężczyzną. Szczęśliwa cisza.
Wtuleni w siebie. Dwa istnienia połączone poprzez chwilę. Unosząca się w powietrzu aura szczerości. Brak wielkich deklaracji, zapewnień. Bo i po co? To się poporstu czuje. A słowa? Słów czasem nie trzeba. Przytulona czułam się jak mała dziewczynka. Bezpiecznie, ciepło, szczęśliwie... Tak jakby nikt już nigdy nie mógł mnie zranić. Otoczona jego aurą. Splecione dłonie....
Piękno chwili. Wierzę
Usiadłam z samego rana i od niechcienia zaczęłam grzebać w archiwum. W ten sposób przeczytałam je całe. Sprawiło mi to wiele przyjemności. Retrospekcje. Powroty do tych pieknych chwil i do tego cierpienia, które teraz wydaje mi się śmieszne i bez znaczenia. Kiedyś przecież tak ważne. Przeszłam wszystko jeszcze raz. Począwszy od początku związku z Piotrkiem aż do teraz. 19 miesięcy mojego zycia. A wszytsko jakby wczoraj. Zmieniło się niemal wszytsko, nawet nie wiedziałam, że tak bardzo jest inaczej, a ja jestem tak inna. To chyba właśnie jest dojrzewanie. Nawet sposób pisania już nie ten co dawniej. Prawda, z perspektywy czasu i wydarzeń nastających po sobie wszytsko przybiera inne kształty.
Związanie się z Piotrkiem, piękny początek i tragiczny koniec. Pierwszy chłopak, w którym to ja się zakochałam i kótrego nie wykorzystałam. Prawda, było szczęście, miłe chwile, plany, uśmiechy, namiętności. Pierwsze poważniejsze gierki erotyczne i poznawanie męskiego ciała. Nowe aspekty życia. I koniec. Po wielu moich łzach i próbwach naprawiania, tego co umarło. Wiedziałam, że nie uda mi się wskrzesić czyichś uczuć (o ile kiedykolwiek takowe istniały). Powstał jakiś wielki żal, przeogromne cierpienie. Zawładnęło moim życiem, czułam się z nim doskonale, wręcz się nim delektowałam i dorobiłam sobie do tego niezłe ideologie. Tak czy inaczej świetne życiowe doświadczenie, na ile je wykorzystałam i wykorzystam czas pokaże. Długi okres cierpienia, nie właściwie to uzalania się nad sobą, życiem, światem i całą resztą. Teraz wiem, że poprostu nie chciałam się podnieść, nie miałam odwagi sięgnąc bo dalszą częśc swojego życia. Zamknęłam się z przeszłością, żyłam w niej podporzadkowywując jej teraźniejszość. Kiepskie posuniecie z mojej strony. Teoretycznie straciłam dobrych pare miesięcy życia na idiotyczne wmawianie sobie, że jestem nic nie warta skoro nie potrafiłam utrzymać przy sobie człowieka, do którgo coś czułam. Był to jedyny człowiek. któremu podporządkowałam w 100% moje życie, a później bałam się je odbudować dla siebie samej. Determinowana strachem wyrzucenia "jego" resztek z mojego życia. Bo zawsze coś tam zostawało i przecież patrząc na to mogłam się meczyć do woli. Nieprawdaż? Samej z siebie chce mi się teraz śmiać. Kolejny "etap" przecierał się z poprzednim. Właściwie to oba rozmywały się w sobie i trudno określić początek jednego a koniec drugiego. Nastepny etap ma chyba początek gdy w moim życiu na nowo pojawiła się osoba, z którą byłam związana taka maluśką, niewidzialną nik\tką. Zawsze dobrze mi się z nim rozmawiało, coś ciągnęło w jego strone. Wiele razy myślałam, że to jakaś paranoja, że tak "lubie" osobę, której nie znam a z którą łączą mnie nocne rozmowy na gadu-gadu. I Tomek zaczął mnie coraz bardziej intrygować. Odzyskałam chęć do życia, chęć do spełniania marzeń. Początkowo była to tylko chęć i wmawianie sobie, że bedzie ok, że jest ok. Później faktycznie w to uwierzyłam A właściwie przewartościowałam wiele rzeczy. Zrobiłam to samo, powoli z moich oczu zaczęły spadać klapki. Nikt nie mógł mi w tym pomóc, ale ktoś dał mi ku temu impuls. To był Tomek, dał mi trochę swojego światła. Jednak moja wewnętrzna walka ciągle toczyła się. Między dawnym życiem, a tym co pragnęłam zbudować dla własnego szczęścia. Czas mijał a ja chciałam się zmienić i zmieniałam się, pracowałam nad sobą. Bywało lepiej, bywało gorzej, ale miałam poczucie spełnienia i ciągle towarzyszyła mi świadomość, że to moje życie. Ciągle towarzyszyło mi ciepło i w gruncie rzeczy już wtedy było dobrze. Pózniej moja kontuzja, zmiany planów. I o dziwno przyjęcie tego w miare spokojnie. W tym etapie Tomek uczestniczył, ale nie był jeszcze mi tak bliski, przewijał się w nim. No i z latem, wakacjami nastał kolejny etap. Chyba najszczęśliwszy. Zaczęłam się częściej spotykać z Tomkiem. Poznawałam go... Właściwie bez żadnych zamiarów, ale po pewnym czasie serce zwyciężyło nad rozumem. Poddałam się, przekorczyłam linie i obdażyłam uczuciem. Uczuciem, którego nie moge nazwać. Ciepłym, miłym. Chciałam być z tym człowiekiem, ale nie wyszło. Usłyszałam "nie". Zmartwiło mnie to. Ale i tym razem nie zrobiłam z tego tak wielkiej tragedi. Zdecydowałam się na przyjaźń. Ale zauroczona dziewczyna, nie może być dobrą przyjaciółką. Z tego względu, że po pewnym czasie zacznie jej to ciążyć... "Najbardziej odczujesz brak jakiejś osoby gdy siedząc obok niej bedziesz wiedzieć, że nigdy nie bedzie Twoja". Postanowiłam odejść. I odeszłabym, ale ktoś mnie zatrzymał... I rozpoczął sie nowy etap... Który ciągle trwa.
Ostatnie wspomnienie. Już więcej nie będę rozpamiętywała przeszłości. Jeszcze jedna rozmowa, w której wszytsko rozliczymy i już nigdy więcej...
Wątpliwości zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Co ma być to będzie. Zbyt wiele myśląc tylko pogorszę sytuację. Tak, wiem wiele osób nie zgadza się z moimi decyzjami, neguje je lub wręcz na siłe od nich odciąga. Ale przecież uczymy się na własnych błędach, jeżeli je popełniłam w ktorymś momencie to za nie zapłace. Ja - nikt inny. I jestem na to gotowa, świadoma tego. Nie jestem już tą samą dziewczyną, którą byłam półtora roku temu. A i relacja nie ta sama. Wiem, oni się o mnie boją, martwią. Ale jedna moja cecha chyba nigdy nie zniknie. Zawsze wiem "swoje" i zawsze robie to co chce. Dostane w dupe, ok. Nie ma sprawy mnie będzie ona bolała. To są moje uczucia, nikt inny nie może mi powiedzieć co mam robić. To ja "siedze" w relacjach z tym człowiekiem od bardzo dawna. Tylko ja wiem co czułam, myślałam. Znam każdy fragment tej układanki. Czemu ludzie, którzy mi radzą nie potrafią swoich związków utrzymać według schematu, który proponują? Czemu nie zdradzają się żadnym szczegółem ze swojego życia osobistego, a poddają ocenie moje życie. Osądowi, który wydają znając różne fragmenty. Czy mówie im, że mają robić tak i tak? Nie, nigdy nie powiedziałam nikomu co ma robić. Nigdy tego nie zrobie. Bo to co naprawde jest między dwojgiem ludzi wiedzą tylko i wyłącznie oni. I oni ponoszą konsekwencje swoich błędów i decyzji. Mam tylko jedną szansę na życie i przeżyje je tak jak chce i jak będe potrafiła najlepiej.