Żyje w świecie w miarę możliwości ustabilizowanym, życie jest w miare ustabilizowane. Po burzliwym czasie 1,5 roku nastał spokój. I wiem, że będzie on trwał przynajmniej do połowy maja. No może z małą przerwą.Ostatnio zastanawiałam się czy nie brakuje mi "tamtego" życia. Czasau kiedy nie wiedziałam do końca kto jest kim w moim życiu, co chcę robić. Okresu, w którym nie byłam prawie niczego pewna. Wtedy ciągle szukałam, próbowalam, upadałam by powstać, powstawałam by upadać. Teraz znalazłam, nie walcze o nic, wiem co jest ważne w moim życiu. Ale brakuje mi tej odrobiny szaleństwa, słodkiej świadomości, że nic nie musze w tej chwili. Teraz wiem, że nie mogę sobie pozwolić na odłożenie niczego na potem. I to właśnie jest presja. Chodzę lekko poddenerwowana i poprostu chce mieć to już za sobą. Wiem, że muszę ale jednocześnie czasem nic nie robie. A gdy nic nie robie to martwie sie jeszcze bardziej ze nic nie robie, a powinnam. Staram się, no przecież wkładam dużo pracy. Odpoczynek też jest potrzebny. Ale czasem boję się, że to nie wystarczy. Do tego należy dołączyć moją ogromną ambicję i perfekcjonizm. Ciągle wierze, że się uda i wierzyć będę. A podobno wiara i chęć do działania to już połowa sukcesu.
2 godziny, ale za to jakie cudowne. Dwa mijające się autobusy. Moje całusy wysyłane poza szybę, by przeniknęły kolejną i dotarły do adresata. I dziwne miny ludzi i uśmiechy. Bo dwoje zakochanych zwariowało i przez zimne tafle szkła rozmawiają....