Płynie czas... Dzień pogania dniem... Jedni się rodzą inni umierają... Normalny bieg życia... Zmieniają się pory roku... Świat przykrywa puchowa kołdra, potem wszystko rozkwita, później świeci słoneczko jest cieplutko, nastęonie opadają liści z drzew i zaczynają się pluchy. Normalna kolei rzeczy. Wszystko powoli sunie do przodu, dzień pogania dzień, godzina godzinę, minuta minutę, a sekunda sekundę... Nieprzerwany bieg... Zyjemy ułamek sekundy krótką chwile... Nicoś wobec wieczności... Wobec tego czy nasze istnienie coś znaczy? Czy kształtujemy to coś?? Napewno, bo przecież plaża składa się z malutkich ziarenek piasku, a tworzy coś... Każdy człowiek coś tworzy, coś co w porównaniu z wiecznością jest niczym... Coś co przemija... Coś co się ulatnia... Nietrwałą otoczkę, życia, może pozory... Ale na tym własnie polega życie... Rodzimy się, dorastamy, starzejemy i umieramy... Tak było, jest i zapewne będzie... O ile człowiek nie wymyśli jakiegoś "genialnego" sposobu na długowieczność... Wymysli?? Sądzę, że natura mu na to nie pozwoli... Nie można mieć wszystkiego, nie można wszystkiego, wiedzieć i umieć... wtedy życie stałoby się poprostu jednym, wielkim nudziarstwem... Czy odkrycia są jak zabawiki dla dziecka? Gdy coś poznajemy bawimy się tym a potem to porzucamy? I szukamy kolejnej zabawki? Czy tym co od wieków dyktuje natura można się bawić? Czy można to zmieniac? A jesli tak to po co? Dla satysfakcji? Aby komuś pomóc? A może ta "pomoc" to tylko wymówka??