Bez tytułu
"Umieć kochać - do tego trzeba ukończyć szkołę cierpienia..."
Ale czy miłości można się nauczyć? Czy to w ogóle jest realne, żeby w jakikolwiek sposób kontrolować uczucie? Przecież każde jest inne. Owszem, jeżeli przeszliśmy szkołę cierpienia bardziej doceniamy drugiego człowieka, ale też bardziej się go boimy. Boimy się ponownego zranienia, kolejnej porażki po której nie będziemy się w stanie przez jakiś czas podnieść. Więc jak określić, które uczucie jest lepsze? To świeże nie skażone wątpliwościami, wcześniejszymi doświadczeniami, wylanymi łzami, pełne ślepego zaufania i ogromnej wiary. A może wlaśnie to troche nieufne, pamiętające przeszlość, ostrożniejsze i być może troche bardziej dojrzałe. Czy to w ogole można rozpatrywać? Świeżość, niewinność i lekka naiwność contra pamięć o tym jak bardzo może zranić ktoś komu otworzyliśmy serce. Wybieram to drugie, lekko rozważne. Ale jemu też można dać się ponieść, tylko że już chyba nie aż tak. Zresztą kobieta raz zraniona tak bardzo, nigdy nie będzie do końca ufna. A może się mylę? Wiem, że On nie ma ze mną łatwego życia, bo jak mieć łatwe życie z dziewczyną, która na nowo uczy się ufać i polegać na kimś. Na wszytsko potrzeba czasu, a ja go musze mieć... I dostaję go. W pamięci łzy i nadzieja, że tym razem nie przekonam się, że facet to aż taka skończona kreatura. Ale jestem szczęśliwa, a On jest cierpliwy. Wiem, tamto było już półtora roku temu, ale rozpoczęcie życia z kimś nowym u boku, wzajemne docieranie się nie jest łatwe. Zwłaszcza, że teraz trudno zdobyć moje zaufanie. Wiem, miałam zostawić moją przeszłość za sobą... Jeszcze chwileczke, jeszcze jeden momencik. I dziękuję za wyrozumialość. I jestem szczęśliwa, bezpieczna i zakochana. Gdybym miała to opisać nie mogłabym tego zrobić. Bo pewnych rzeczy słowa nie opiszą, nawet gdyby były najpiękniejsze i najbardziej wyszukane. Więc nawet nie staram się tego robić.