Bez tytułu
Powiem banalnie, prosto bez zbędnych zawiłości: Jest mi źle. Poprostu. Nawet nie wiem jak to sobie wytłumaczyć. Przecież nie stało się nic strasznego. A mimo to jest mi źle... Dziwnie, pusto i niewytłumaczalnie źle... Poporstu i od tak... Mówie o tym jakbym mówiła, że chce mi się jeść. Tak jakby nie było we mnie już czucia. Nie ma go? Nadeszła pora podsumowań? Kolejna?Po miesiącu super humoru i szczęścia przyszedł smutek. To chyba normalne?
Nie umiem. Wiecie ja nie potrafie. Jestem poza klasową społecznością. Nie potrafię się do nich dostosować. Jestem anty społeczna? Nie sądze, jakoś umiem dopasowywać się do inncyh ludzi. Hmmmm... Dopasowywac? Nie ja nie zmieniam masek. Zawsze jestem taka sama. Podobno za to mnie cenią moi przyjaciele.Ale co do mojej klasy to mam totalnie antyspołeczne podejście. Poporstu nie nadajemy na jednych falach. To zupełnie inne prądy myślowe, podejście. Zastanawia mnie to, w każdej zbirowości jakoś się odnajduje, potrafie znaleźć wspólny język. Z nimi nie. Nawet się nie staram. Pewnie powiecie wyjdź do ludzi... Ale po co mam wyciagać ręke do osób, które wiem, że mnie obmówią. Do osób, które są fałszywe. Usmiechną się, pogłaskają po główce pójdą i wymyślają ploty. Taj już jest. Są tu tzw. koła wzajemnej adoracji... Przyjaciółki, ktore zawsze sie trzymaja razem. Ale ja za takie kurcze koła to dziekuje. Jak są razem to wszystko ok, jak tylko coś się dzieje to są gotowe się powybijać. A jeśli chodzi o walkę o oceny to mamy tu istny wyści szczurów. Nikt nie pożycza notatek (no prawie nikt), nikt nikogo o niczym nie informuje, że by tylko ktoś sie nie dowiedział dokładnie co, gdzie jak i w ogole... Mam dośc życia w czymś takim...
Moje samopoczucie dołuje mnie samą. Znaczy wkurza mnie, że się tak czuje a to jeszcze pogarsza sprawę. O co mi chodzi? Sama chcialabym to wiedzieć...