Bez tytułu
Niepostrzeżenie opanowałeś moje życie. Wszędzie jesteś Ty. W autobusie, na przystanku, w kościele, w pubie, w parku, na ławce, w łóżku, na ulicy, w kawiarni, w domu, w łazience, przed komputerem, biegasz, chodzisz, skaczesz, glaszczesz, calujesz. Jesteś we mnie... Tak bardzo głęboko we mnie. Stałeś się częścią malej istoty. Towarzyszysz nawet gdy nie ma Cie namacalnie. Nie ma dłuższej chwili, żebym nie myślała o Tobie. O tym co robisz, gdzie jesteś, o czym myślisz, czy się uśmiechasz, czy jesteś szczęśliwy. I z każdym dniem coraz bardziej i bardziej, coraz głebiej i głebiej... A ja jestem coraz badziej monotematyczna.
"Moje życie stalo się jednym wielkim myśleniem o Tobie". Uwierz kochany, że moje też.
A teraz odstępujemy troche od tych słodkości i radości. Zastanawia mnie jedno, jak ludzie mogą oklamywać swoich przyjaciół. Dla mojego dobra? Kpina, żart, ironia. A prawda jest taka, że każdy dba o swoją d*** a ja po raz kolejny zastanawiam się czemu ludzie tak bardzo chcą kształtować i wpływać na życie innych. Naginając ich świadomości do swojego poziomu, ogólnie przyjętej normy obyczajowej, kulturalnej. Wiara w ludzi? Czasem trudno znaleźć jakieś podstawy, by ją z siebie wykszesać. Dlaczego ludzie potrafią nas zaskoczyć...? Chyba dlatego, że czasem dajemy im 100% siebie, zapominając że tak nie wolno. Dasz palec wezmą calą ręke? Niech biorą, ale czemu odrywają ją od reszty ciała jak wyglodniałe wilki. Zachłanność, egoizm... Bywa? Bywa. Zabraliście mi cząstkę mnie, nie akceptując jej, nie akceptujecie tak do końca mnie.
Z M. świetnie mi się rozmawia. Poporstu na każde tematy. Przerobiliśmy już chyba wszystko i w dalszym ciągu nie możemy się nagadać.