Notka...
Pisze to pod wpływem emocji... Własnie odłożyłam słuchawkę, rozmawiałam z nim... Tyle myśli w głowie... Rozładowałam napięcie... Rozmawialismy... Przez telefon ale to zawsze coś... Doszlismy chyba do trafnego wniosku, że poporstu zakochałam się w nim bardziej niż on we mnie i dlatego tak cierpie... To co dla mnie jest tragedia dla niego nie grawiększej roli... W obliczu tego zastanawiam się czy jest sens życia z kimś jesli wiem, że nie kocha mnie tak bardzo jakbym tgo chciała... Zrobiłam jeden podstawowy błąd zakochanej kobiety... Bez pamięci zanurzyłam się w uczuciu, zatopiłam się w nim maksymalnie, dałam się mu ponieść... Teraz cierpie... On mnie kocha wiem o tym, ale ....... Cierpie, bardzo cierpie... Stał się calym moim światem, ja nie jestem calym światem dla niego... Czy to ma sens... To tak bardzo boli.... Tak boli... Kązdy zakamarek duszy jęczy, zwija się w męczarniach... Z oczu płyną potoki łez i ciagle jedno pytanie :"Dlaczego na to pozwoliłam????" Boże pomóż mi!!!! Srece mi peka, krwawi, krew z niego tryska... Nie jest łatwym usłyszeć, że komuś przykro ale nie może obdarzyć mnie takim uczuciem jak ja obdarzam jego, że nie jest tak zaangażowany. Usłyszęć, że powinnam wyluzować... Ja nie umiem... Boże pomóż mi... Pomóż mi bo nie zniose tego... Nie umiem