:):) Trochę rozważań i podzielenia się...
Chyba uzależniłam się od tego bloga i od was. Chciałam jakiś czas temu przestać pisać, ale następnego dnia zatęskniłam. Tu jest kawał mojego życia.
Wszystko tak szybko mija, dzisiaj jest jutro już tego nie ma. Im jestem starsza tym czas szybciej mija. Dziś jest niedziela, jutro poniedziałek, pojutrze środa, za tydzień znowu będzie niedziela. Dzisiaj mamy pieniądze, dom, samochód i całą tą resztę ludzkich wymysłów. Jutro może przyjść pożar, powódź, trzęsienie ziemi i co? I nie będziemy mieć nic materialnego. Lecz zostanie nam coś. Tym czymś są inni ludzie. Obok nas zawsze ktoś stoi i nam pomaga. Mama, taka, rodzeństwo, życzliwa pani w sekretariacie, ktoś, kto nas kocha…
Kiedyś nienawidziłam ludzi. Chyba, dlatego, że przyzwyczajona byłam, że wszyscy są interesowni i chamscy. Teraz zaczęłam zauważać, że przecież jest tylu ludzi mi życzliwych, tylu ludzi mnie lubi, tyle osób chce mi pomagać. Wcześniej ich nie było, czy byłam na tyle zaślepiona, że nic nie widziałam. Może miałam klapki na oczach. Klapki z napisem „Nie ufaj, nie wierz, radź sobie sama”. Zaczynam odzyskiwać wiarę w ludzi. Powoli, ale zaczynam. Chodzę z uśmiechem po ulicach i o dziwo zauważyłam ze inni mi uśmiech oddaja:) Wiem, że nie raz spotkam kogoś, kto będzie próbował udowodnić mi, że nie warto w ludzi wierzyć… Ale jeśli nie będę wierzyła w innych i w siebie to, w co mam wierzyć? W Boga… Wiem, że jest, wierzę w to. Ja po prostu muszę dojrzeć do wiary. Nie robię tego wszystkiego z wygodnictwa, tylko, dlatego, że uważam, iż głupie klepanie paciorków jest bezsensu. Sama muszę zrozumieć, poznać i uwierzyć. Na razie jestem na etapie tego, że wiem, że jest. A stąd chyba krótka droga do miejsca, gdy zacznę wierzyć. Nie umiem pójść na mszę, gdy nie mam potrzeby. Może nie zgodzicie się ze mną, ale ja wolę z nim rozmawiać w 4 ścianach mojego pokoju. Wtedy, gdy płacze, wtedy, gdy się cieszę. Dziękuje i proszę… Zwracam się do niego, rozmawiam z nim, czuje że jest ale nie potrafię być religijna w taki sposób w jaki każe mi kościół, rodzice… Wolę rozmawiać z nim sama, czasem w tej rozmowie płaczę, czasem mu dziękuje. Zwracam się do niego jak do tatusia bezpośrednio. Czy to źle? Boże, przepraszam Cię, że nie potrafię być taką chrześcijanką jak mi każą. Przepraszam się, że jestem taka krnąbrna i butna... Ja po prostu nie potrafię, tego wszystkiego robić. Mój kościół jest w czterech ścianach mojego pokoju, a Ty jesteś moim spowiednikiem. Po co te wszystkie formułki? Czy moja miłość i wiara nie mogą być spontaniczne, ot takie...
Poruszyłam trudny temat... Mam takie a nie inne zdanie na ten temat, może kiedyś je zmienię nie mówię, że nie. Jestem szczęśliwa, bardzo szczęśliwa. Żyję, żyję, żyję, żyję!!!!! Po prostu, tak prosto, zwyczajnie... Los nie da mi kolejnej szansy, mam tylko jedno życie i musze je wykorzystać jak najlepiej. Tylko czasem się boję, że nie wykorzystam tej szansy... staram się bardzo...
P.S Corry dzięki za wszystko... Dziękuję, za wiarę we mnie... Potrzebne mi są osoby, które we mnie wierzą... Dziękuje wam wszystkim, który we mnie wierzycie...
Dodaj komentarz